Domy w Danii

Podróżując przez Danię, każdy chyba musi ulec urokowi tego kraju. Każdego, kto jest wrażliwy na piękno, uderza dominująca tu prostota i skromność – dla przybysza z Polski wyraźna przede wszystkim w budownictwie. Większość domów wygląda tak, jakby mieszkały w nich krasnoludki . Są urocze: nadzwyczaj skromne, ale bardzo zadbane. I tak maleńkie, że giną w otaczającej je zieleni.
W Danii na każdym kroku widać dbałość o otoczenie. Trudno tu znaleźć jakąkolwiek brzydotę. Wszystko wydaje się (i jest) czyste i zadbane – od stad nienagannie czystych krów, owiec i kóz, przez otoczenie zakładów przemysłowych, stacji benzynowych czy hurtowni, po maleńkie skraweczki zieleni przy domach mieszkalnych. Owe pobocza i miedze obsadzone są rozmaitą roślinnością, która wprost kipi zmieniającymi się barwami. Gdy przekwitną żółte forsycje i łososiowe pigwowce, miedze fioletowieją od bzów, potem zakwitają tu jaśminowce, a po nich – białe kule buldeneży.
Takie bogactwo pasów roślinnych, wyznaczających granice posiadłości czy dróg, musi być wynikiem przemyślanej i celowej działalności. Czegoś takiego w Polsce nie uświadczysz: miedza? – ot, trochę rozjeżdżonej wozami trawy, czasem jakaś dzika grusza w granicy i to wszystko. A pobocza? – papiery, butelki, worki po nawozach, stare dziurawe wiadra i miednice, a w najlepszym razie – pokrzywy i łopiany.
Osiedle domów, z którego pochodzą zdjęcia, jest odlegle 14 kilometrów od centrum Kopenhagi. Mieszkają tu mało i średnio zamożni ludzie, z których wielu – jak z dumą podkreślali – zbudowało swe domy własnymi rękami. Działki są maleńkie jak chustka do nosa, a mimo to na każdej z nich mieści się i dom, który wystarcza rodzinie z dziećmi, i garaż, i jeszcze ogródek – przed domem i w podwórzu. Przemierzywszy dziesiątki uliczek nie znalazłam ogrodu przydomowego, który byłby choć trochę zaniedbany. Trawniki wystrzyżone, liście wymiecione, na krzewach ani jednej suchej gałązki. Domy małe i skromne aż do bólu, a jednak wszyscy mieszkańcy osiedla, z którymi rozmawiałam, podkreślali, że są z nich niezwykle dumni i zadowoleni. Kilku z nich, gdy dowiedzieli się, że chciałabym pokazać ich domy czytelnikom polskim, poprosiło: „Niech pani napisze, że mój dom zbudowałem własnymi rękami. Że jestem dumny ze swojego ogrodu. Wszystko w nim to także moje dzieło”.
Nowe domy buduje się z bardzo dobrym ociepleniem. Mogłam to sprawdzić dokładnie na jednej z nowych budów w prezentowanym osiedlu. W ścianie warstwowej z bloczków wapienno-piaskowych była ułożona izolacja z 15 cm wełny mineralnej. Wszystkie potencjalne mostki termiczne były bardzo starannie ocieplone od zewnętrznej strony. W warstwie elewacyjnej wypatrzyłam otwory wentylacyjne, które zapewnią wentylowanie ściany na wypadek zawilgocenia izolacji termicznej parą wodną z wnętrza domu. Gospodarzy nie było, ale o tym, do czego służą te otwory i którędy uciekałoby ciepło, gdyby nie staranne wykonawstwo, wiedział sąsiad budującej się rodziny. To efekt wieloletniej działalności państwa duńskiego na rzecz energooszczędności. Każdy tu wie nie tylko, że musi oszczędzać energię: wie też, jak to się robi.
Wiele domów z prezentowanego osiedla powstało w kryzysowych w Danii latach sześćdziesiątych, część jest jeszcze starsza. Większość domów trzeba było potem docieplać, ale dziś praktycznie nie ma takich, którym brak dostatecznej izolacji termicznej. W modernizacji domów pomagały preferencyjne kredyty i ulgi na inwestycje energooszczędne; działania państwa sprzyjały więc racjonalnemu gospodarowaniu energią. A energia w Danii jest bardzo droga. Nikt nie może tu uzyskać pozwolenia na ogrzewanie elektryczne, ponieważ z punktu widzenia krajowej gospodarki energią byłoby to nieekonomiczne. Domy mieszkalne w centrach dużych miast ogrzewa się stosunkowo tanim ciepłem z elektrociepłowni, a w osiedlach podmiejskich i małych miasteczkach – gazem lub ropą, których cena jako nośnika energii jest podobna. Część gospodarstw jest zasilanych prądem elektrycznym, pochodzącym z jedynego bogactwa naturalnego Danii – wiatru. Wszędzie więc tam, gdzie wiatru wystarcza, kręcą się wiatraki.
Wiatraki stanowią jedyne dominanty w krajobrazie duńskim. Wszelkie obiekty przemysłowe, handlowe, magazyny, stacje obsługi samochodów, hurtownie i oczywiście domy mieszkalne są zaprojektowane i zbudowane z pokorą wobec piękna tego, co zastano. Po prostu prawie ich nie widać. Nie ma też nigdzie zjawisk tak powszechnych na naszych polskich osiedlach, gdzie każdy nowy dom musi zadziwiać świat i okolice – jeszcze wyższą niż u innych wieżyczką, bardziej połamanym dachem, wymyślniejszą attyką. Nie ma rozłożystych pseudo- dworków na działkach, na których bez trudu mieści się tylko komórka na łopatę i grabie, nie ma lusterek na elewacjach, czy kaczorów Donaldów na ścianach wiejskich domów. Wszystko, co w Danii można zobaczyć z okien samochodu, wydaje się być takie, jak pan Bóg przykazał: naturalne, proste i ani na jotę ponad stan.
Krajobraz Danii – zarówno wiejskiej, jak i w miastach i na przedmieściach – jest dla mnie najlepszą ilustracją zasady, której na wykładach z architektury na warszawskiej „lądówce” uczył profesor Stanisław Marzyński. Gdy opowiadał o arcydziełach architektury światowej, zwykł mawiać: „Ale proszę Państwa, żebyście zawsze pamiętali o tym, że najlepsza architektura jest zawsze gorsza od wspaniałości przyrody, a najprawdziwsze dzieło architektoniczne – brzydsze od krzywego drzewa, które co wiosny odradza się do nowego życia. Nie zapomnijcie o tym, kiedy wyszedłszy z murów tej uczelni zaczniecie projektować i budować”.
Taksówkarza, który był też moim przewodnikiem po osiedlu kopenhaskich domów dostępnych, zagadnęłam o jego własny dom. Okazało się, że zbudował go nietypowo jak na Duńczyka, bo za gotówkę, z pieniędzy zarobionych w Australii, gdzie przez trzy lata był malarzem pokojowym. Budował dom samodzielnie, przez około rok. Przedtem przygotowywał się kilka miesięcy do tego budowania, ucząc się między innymi zasad ocieplania i wentylowania ścian, izolowania domu od wilgoci i prowadzenia instalacji. „Mojego domu nie da się zaliczyć do dostępnych” – powiedział wysłuchawszy opowiadania o i o naszym konkursie na mały dom dla młodej rodziny. „Jest za duży, niewielu Duńczyków może sobie na taki pozwolić. Kiedy drugi z moich synów wyprowadzi się »na swoje«, będę musiał dom sprzedać i kupić sobie mniejszy.” Dom mego przewodnika ma 150 m2.