architektura
Domy w Danii

Podróżując przez Danię, każdy chyba musi ulec urokowi tego kraju. Każdego, kto jest wrażliwy na piękno, uderza dominująca tu prostota i skromność – dla przybysza z Polski wyraźna przede wszystkim w budownictwie. Większość domów wygląda tak, jakby mieszkały w nich krasnoludki . Są urocze: nadzwyczaj skromne, ale bardzo zadbane. I tak maleńkie, że giną w otaczającej je zieleni.
W Danii na każdym kroku widać dbałość o otoczenie. Trudno tu znaleźć jakąkolwiek brzydotę. Wszystko wydaje się (i jest) czyste i zadbane – od stad nienagannie czystych krów, owiec i kóz, przez otoczenie zakładów przemysłowych, stacji benzynowych czy hurtowni, po maleńkie skraweczki zieleni przy domach mieszkalnych. Owe pobocza i miedze obsadzone są rozmaitą roślinnością, która wprost kipi zmieniającymi się barwami. Gdy przekwitną żółte forsycje i łososiowe pigwowce, miedze fioletowieją od bzów, potem zakwitają tu jaśminowce, a po nich – białe kule buldeneży.
Takie bogactwo pasów roślinnych, wyznaczających granice posiadłości czy dróg, musi być wynikiem przemyślanej i celowej działalności. Czegoś takiego w Polsce nie uświadczysz: miedza? – ot, trochę rozjeżdżonej wozami trawy, czasem jakaś dzika grusza w granicy i to wszystko. A pobocza? – papiery, butelki, worki po nawozach, stare dziurawe wiadra i miednice, a w najlepszym razie – pokrzywy i łopiany.
Osiedle domów, z którego pochodzą zdjęcia, jest odlegle 14 kilometrów od centrum Kopenhagi. Mieszkają tu mało i średnio zamożni ludzie, z których wielu – jak z dumą podkreślali – zbudowało swe domy własnymi rękami. Działki są maleńkie jak chustka do nosa, a mimo to na każdej z nich mieści się i dom, który wystarcza rodzinie z dziećmi, i garaż, i jeszcze ogródek – przed domem i w podwórzu. Przemierzywszy dziesiątki uliczek nie znalazłam ogrodu przydomowego, który byłby choć trochę zaniedbany. Trawniki wystrzyżone, liście wymiecione, na krzewach ani jednej suchej gałązki. Domy małe i skromne aż do bólu, a jednak wszyscy mieszkańcy osiedla, z którymi rozmawiałam, podkreślali, że są z nich niezwykle dumni i zadowoleni. Kilku z nich, gdy dowiedzieli się, że chciałabym pokazać ich domy czytelnikom polskim, poprosiło: „Niech pani napisze, że mój dom zbudowałem własnymi rękami. Że jestem dumny ze swojego ogrodu. Wszystko w nim to także moje dzieło”.
Nowe domy buduje się z bardzo dobrym ociepleniem. Mogłam to sprawdzić dokładnie na jednej z nowych budów w prezentowanym osiedlu. W ścianie warstwowej z bloczków wapienno-piaskowych była ułożona izolacja z 15 cm wełny mineralnej. Wszystkie potencjalne mostki termiczne były bardzo starannie ocieplone od zewnętrznej strony. W warstwie elewacyjnej wypatrzyłam otwory wentylacyjne, które zapewnią wentylowanie ściany na wypadek zawilgocenia izolacji termicznej parą wodną z wnętrza domu. Gospodarzy nie było, ale o tym, do czego służą te otwory i którędy uciekałoby ciepło, gdyby nie staranne wykonawstwo, wiedział sąsiad budującej się rodziny. To efekt wieloletniej działalności państwa duńskiego na rzecz energooszczędności. Każdy tu wie nie tylko, że musi oszczędzać energię: wie też, jak to się robi.
Wiele domów z prezentowanego osiedla powstało w kryzysowych w Danii latach sześćdziesiątych, część jest jeszcze starsza. Większość domów trzeba było potem docieplać, ale dziś praktycznie nie ma takich, którym brak dostatecznej izolacji termicznej. W modernizacji domów pomagały preferencyjne kredyty i ulgi na inwestycje energooszczędne; działania państwa sprzyjały więc racjonalnemu gospodarowaniu energią. A energia w Danii jest bardzo droga. Nikt nie może tu uzyskać pozwolenia na ogrzewanie elektryczne, ponieważ z punktu widzenia krajowej gospodarki energią byłoby to nieekonomiczne. Domy mieszkalne w centrach dużych miast ogrzewa się stosunkowo tanim ciepłem z elektrociepłowni, a w osiedlach podmiejskich i małych miasteczkach – gazem lub ropą, których cena jako nośnika energii jest podobna. Część gospodarstw jest zasilanych prądem elektrycznym, pochodzącym z jedynego bogactwa naturalnego Danii – wiatru. Wszędzie więc tam, gdzie wiatru wystarcza, kręcą się wiatraki.
Wiatraki stanowią jedyne dominanty w krajobrazie duńskim. Wszelkie obiekty przemysłowe, handlowe, magazyny, stacje obsługi samochodów, hurtownie i oczywiście domy mieszkalne są zaprojektowane i zbudowane z pokorą wobec piękna tego, co zastano. Po prostu prawie ich nie widać. Nie ma też nigdzie zjawisk tak powszechnych na naszych polskich osiedlach, gdzie każdy nowy dom musi zadziwiać świat i okolice – jeszcze wyższą niż u innych wieżyczką, bardziej połamanym dachem, wymyślniejszą attyką. Nie ma rozłożystych pseudo- dworków na działkach, na których bez trudu mieści się tylko komórka na łopatę i grabie, nie ma lusterek na elewacjach, czy kaczorów Donaldów na ścianach wiejskich domów. Wszystko, co w Danii można zobaczyć z okien samochodu, wydaje się być takie, jak pan Bóg przykazał: naturalne, proste i ani na jotę ponad stan.
Krajobraz Danii – zarówno wiejskiej, jak i w miastach i na przedmieściach – jest dla mnie najlepszą ilustracją zasady, której na wykładach z architektury na warszawskiej „lądówce” uczył profesor Stanisław Marzyński. Gdy opowiadał o arcydziełach architektury światowej, zwykł mawiać: „Ale proszę Państwa, żebyście zawsze pamiętali o tym, że najlepsza architektura jest zawsze gorsza od wspaniałości przyrody, a najprawdziwsze dzieło architektoniczne – brzydsze od krzywego drzewa, które co wiosny odradza się do nowego życia. Nie zapomnijcie o tym, kiedy wyszedłszy z murów tej uczelni zaczniecie projektować i budować”.
Taksówkarza, który był też moim przewodnikiem po osiedlu kopenhaskich domów dostępnych, zagadnęłam o jego własny dom. Okazało się, że zbudował go nietypowo jak na Duńczyka, bo za gotówkę, z pieniędzy zarobionych w Australii, gdzie przez trzy lata był malarzem pokojowym. Budował dom samodzielnie, przez około rok. Przedtem przygotowywał się kilka miesięcy do tego budowania, ucząc się między innymi zasad ocieplania i wentylowania ścian, izolowania domu od wilgoci i prowadzenia instalacji. „Mojego domu nie da się zaliczyć do dostępnych” – powiedział wysłuchawszy opowiadania o i o naszym konkursie na mały dom dla młodej rodziny. „Jest za duży, niewielu Duńczyków może sobie na taki pozwolić. Kiedy drugi z moich synów wyprowadzi się »na swoje«, będę musiał dom sprzedać i kupić sobie mniejszy.” Dom mego przewodnika ma 150 m2.
U państwa Zanussich

Przy pełnej uroku uliczce stoi przedwojenna kamienica. Jedno z mieszkań zajmują Państwo Zanussi. Wnętrze zaprojektowane przez profesjonalistów, zrealizowane 18 lat temu, nabrało pewnej patyny.
Kamienica ocalała w czasie ostatniej wojny, ale zamieszkali w niej nowi lokatorzy. Stała się siedliskiem przypadkowych ludzi, którzy nie dbali o niszczejący budynek. W latach siedemdziesiątych pojawiła się możliwość odkupienia bezpańskich, zdegradowanych domów, w których śmiesznie niskie czynsze nie starczały na podstawowe remonty dachów, rynien, instalacji, stolarki, klatek schodowych, elewacji. Jedynym ratunkiem było przekazanie ich w prywatne ręce.
Oczywiście z całą spuścizną. Nowych właścicieli czekał bowiem nie tylko kosztowny kapitalny remont od piwnic po dach, lecz także kupno mieszkań dla dotychczasowych lokatorów z kwaterunku. Pokonując wyżej wymienione trudności Państwo Zanussi stali się właścicielami piętra i poddasza starej kamienicy. Mieszka tu teraz trzyosobowa rodzina i pies. Zadbane wejście do domu ozdobione jest zawsze zielonymi ognikami – krzewami o szkarłatnych i pomarańczowych owocach. W oknach zainstalowano kraty, zaprojektowane tak, aby jak najmniej raziły i harmonizowały z balustradą balkonową.
■ Mieszkanie dwupokoleniowe
Projekt adaptacji domu został wykonany przez architektów Annę Chmurę i Stanisława Sołtyka. Projektanci musieli uwzględnić kilka sprzecznych funkcji. Trzeba było połączyć formułę domu otwartego z możliwością wykonywania pracy twórczej przez pana domu, Krzysztofa Zanussiego, a przy tym uszanować potrzeby najstarszego członka rodziny, słowem – uwzględnić potrzeby rodziny dwupokoleniowej. Pokój mamy z niezależną łazienką jest usytuowany tak, by nie zakłócać jej spokoju, ale jednocześnie nie wykluczać z życia rodzinnego i towarzyskiego tej niezwykle aktywnej i pogodnej osoby. W mieszkaniu są też dwa gabinety do pracy dla pana domu oraz dwa salony – w tym na piętrze odbywają się bardziej kameralne przyjęcia.
■ Układ funkcjonalny
Wąskie drewniane schody klatki schodowej o ścianach w tonacji zgaszonej zieleni, zawieszone obrazami nie dla amatorów aukcji, prowadzą na pierwsze piętro. Na półpiętrach stoją fotele i bukiety suszonych kwiatów. Pierwsza kondygnacja mieszkania to salon, niewielka otwarta kuchnia, pokój matki reżysera oraz gabinet, w którym przyjmuje się interesantów . Schody, utrzymane w tej samej tonacji i charakterze, prowadzą na poddasze. Jego otwarta przestrzeń dzieli się na salon z ogromną skórzaną kanapą przed kominkiem II, miejsce pracy (tak zwany drugi gabinet) oraz minikuchenkę z małym zlewozmywakiem, kuchenką elektryczną i lodówką – pomieszczenie to jest niezbędne podczas wizyt gości na górze. Wydzielone zostały tylko pomieszczenia niewielkiej sypialni i łazienki. Wąski taras, pełen różnorodnych roślin, jest naturalnym łącznikiem z zielenią ulicy.
■ Dwa gabinety
Mają swoje uzasadnienie dwa gabinety reżysera różniące się funkcją. Jeden z nich jest otwarty dla przychodzących z zewnątrz, drugi – na górze – służy do pracy indywidualnej, wymagającej izolacji i skupienia.
Ciekawie rozwiązano dolny gabinet. We wnętrzu tym dominuje motyw kola. Aby zaakcentować kształt pomieszczenia, na suficie umieszczono okrągły plafon. Biurko z zaokrąglonym blatem wzmacnia ten efekt.
Obok półek z książkami zaprojektowano niewielkie wnęki, w których są gromadzone liczne trofea i nagrody filmowe oraz podarunki od przyjaciół i ekip filmowych z różnych stron świata. Właściwie cały dom jest nimi zasypany. Potęguje to jeszcze wyczuwalną tu wszędzie atmosferę ciepła i pogody.
■ Dolna kondygnacja
Cała dolna kondygnacja mieszkania – poza okrągłym gabinetem – nosi cechy polskiego salonu inteligenckiego, wzbogaconego artystycznymi akcentami. W pokoju starszej pani stoi oryginalny, okrągły ceramiczny piec, w którym nadal się pali To unikatowe dzieło sztuki, ręcznie wykonane i zdobione przez panią domu – malarkę Elżbietę Grocholską, przedstawia scenę myśliwską. Pokój starszej Pani utrzymano w ulubionych przez nią tonacjach zieleni. Zaskakujący cudowny piec kaflowy i „wieczny obraz” w dużej otwartej jadalni indywidualizują wnętrze. Piec jest dziełem skończonym, natomiast obraz – ogromne płótno dominujące w jadalni – jest wciąż zmieniany: przemalowywany, domalowywany przez autorkę, Elżbietę Grocholską. Dzieje się tak co najmniej dwa razy w roku z okazji specjalnych okoliczności rodzinnych. Zwykle są to urodziny lub Boże Narodzenie.
W jadalni z meblami gdańskimi dominuje duży ciężki stół na kilkanaście osób. Oprócz tego stoi tam szafa gdańska, używana jako kredens. Liczne krzesła obite skórą oraz wsuwane jeden w drugi stoliki są przygotowane na wizytę większej liczby osób. Nie brak ich w tym gościnnym domu – projektanci musieli wziąć to pod uwagę.
■ Poddasze
Górę potraktowano bardziej rygorystycznie. Podporządkowano ją wszechobecnym skosom. Skośne są belki stropowe, deski na drzwiach i ścianach w łazience, a także na fragmentach ścian w pokoju. Przyjęto zasadę, że drewno stare – a więc stropy i słupy – jest bejcowane na ciemno, nowe zaś (w łazience, minikuchence, sypialni, gabinecie) pozostaje jasne. Całe wnętrze rozjaśnia bardzo długa, złocistobeżowa skórzana kanapa, przywieziona z Włoch. Podłogę wyłożono jednolitą białoszarą wełnianą wykładziną, dochodzącą aż pod obmurowanie otynkowanego, białego, sięgającego stropu kominka.
■ Zmiany
Dom wymagał generalnego remontu, wymieniono więc w nim całą instalację elektryczną, przewody kanalizacyjne, całą instalację sanitarną. Położono nowe tynki i podłogi. Zmieniono pierwotny podział wnętrza. Wyburzono niektóre ściany, niektóre dobudowano. Z dawnego tarasu powstała kuchnia na dolnej kondygnacji. Dokonano zupełnie innego podziału strychu. Odsłonięto przykryte szalówką belki stropów. Zastosowano naturalne materiały i surowce odpowiedniej jakości, dobre gatunki drewna, farb i tynki sztablaturowe. Wiele uwagi poświęcono detalowi. Specjalnie zaprojektowano jeden z grzejników, klamki. W łazience zainstalowano nietypowe baterie.
■ Mieszkanie szyte na miarę
Ten dom, a właściwie jego wnętrze, dobrze się starzeje. Atmosferze podporządkowały się meble, sprowadzone przez projektantów z Włoch – zarobił na nie film „Z dalekiego kraju”. Sprowadzone również z Włoch baterie i porcelana łazienkowa wytrzymały nad podziw próbę czasu. Z nie ukrywaną satysfakcją Pani domu wyznaje, że przez 18 lat nie wymieniono ani jednej uszczelki, nie wykonywano żadnych napraw hydraulicznych. Ani mieszkańcy, ani projektanci nie widzą żadnych mankamentów w aranżacji wnętrza tego domu. Funkcjonuje on w takiej strukturze od 1978 roku, kiedy to w prowadzonym od samego początku domowym dzienniku gości zanotowano pierwsze nocowanie. Ten sukces to efekt zlecenia projektu zaprzyjaźnionemu architektowi, dobrze znającemu rodzinne zwyczaje.
Trzeba dodać, że w czasie realizacji projektu architekci bezustannie nadzorowali przebieg prac budowlanych. Zwracali uwagę na szczegóły wykonawstwa. Mieli możliwość korekt, gdy pewne pomysły się nie sprawdzały. Na przykład pierwszy projekt kominka, zbyt ozdobnego, nie znalazł uznania pana domu. Został zaprojektowany prostszy, o formie podkreślającej prostotę aranżacji poddasza. W efekcie wszyscy są zadowoleni, czego dowodem jest trwająca nadal przyjaźń. Mieszkanie, jak twierdzi architekt Anna Chmura, jest szyte na miarę. Niepotrzebne były żadne kompromisy. Tak się szczęśliwie złożyło, że panowała jednomyślność co do funkcji i stylu.
Wnętrze – zaprojektowane przez profesjonalistów, zrealizowane 18 lat temu – nabrało pewnej patyny, ale uniknęło chaosu. Przybywa mu z czasem drobnych dekoracyjnych przedmiotów – jak na przykład rzeźba Igora Mitoraja, wspaniałego artysty polskiego (niestety bardziej znanego za granicą niż w Polsce) czy zabawny porcelanowy podgłówek przywieziony z Chin – które czasem zmieniają swoje miejsce. Tworzą wciąż nowe fragmenty scenografii. To wnętrze – tak jak każde – ulega czasowi, ale trzeba przyznać – starzeje się dobrze. Czuje się w tym domu bezpieczeństwo, jakie daje życie w zgodzie z tradycją.
Jak oglądać projekty

Wszyscy mamy jakieś mniej lub bardziej uświadomione wyobrażenie naszego idealnego domu, jego architektonicznego charakteru i atmosfery panującej we wnętrzu. W pamięci przechowujemy obrazy budynków lub ich fragmentów, które kiedyś zobaczyliśmy i szczególnie nam się spodobały. Nie zawsze jednak potrafimy powiedzieć dlaczego chcemy, aby „u nas było podobnie”.
Wśród zapamiętanych domów są też takie, które stanowią nasz model negatywny. Poczuliśmy do nich niechęć, czasem nawet awersję, często z powodów dla nas oczywistych, chociaż trudnych do wytłumaczenia.
Mamy własne opinie i przesądy. Próbujemy racjonalizować sprawy tak ulotne i niejednoznaczne, jak przestrzeń domu czy piękno jego proporcji. Z drugiej strony, w kwestii konkretnych rozwiązań użytkowych, funkcji poszczególnych pomieszczeń, materiałów budowlanych, instalacji czy technologii, często kierujemy się uprzedzeniami. Nasze preferencje są efektem przeczytanych lub zasłyszanych wyrywkowych opinii. Ze zrozumiałych względów dużo rzadziej wynikają z fachowej wiedzy. To one jednak, wraz z przekonaniem 0 możliwości bezkonfliktowej i względnie łatwej ich realizacji, składają się na idealny wizerunek naszego przyszłego domu. Wyobrażenie o naszym domu konfrontujemy z rzeczywistością podczas pierwszych spotkań z architektem lub przeglądając katalogi typowych projektów. Konfrontacja ta często bywa dość bolesna. Okazuje się bowiem, że nie istnieje projekt idealnego domu, pasujący do naszej sytuacji, że nasze preferencje i oczekiwania są często względem siebie sprzeczne i nie tworzą spójnej całości. Jednocześnie uświadamiamy sobie istnienie wielu obiektywnych ograniczeń, wynikających na przykład z wymiarów i kształtu naszej działki lub choćby z tak banalnej przyczyny, jak to, że dysponujemy ograniczonymi środkami finansowymi. Zmuszeni jesteśmy pójść na liczne kompromisy.
Jeśli zleciliśmy wykonanie dla nas indywidualnego projektu domu, musimy przejść uproszczony kurs projektowania, poznać podstawowe pojęcia i język, którym posługuje się projektant. Tylko wtedy efekt może w pełni usatysfakcjonować obie strony. Testem na skuteczność tej nauki jest pierwsza faza projektu: koncepcja – stopień jej zrozumienia i akceptacji.
Gdy wybieramy gotowy, powtarzalny projekt, sytuacja jest prostsza, ale zarazem – trudniejsza. Prostsza, bo unikamy ryzyka związanego z tworzeniem prototypu wybieramy istniejący produkt. Trudniejsza, bo nasz wybór w całości musi być kompromisem, zgodą na rozwiązanie, które zazwyczaj nie w pełni pasuje zarówno do naszych subiektywnych wyobrażeń o domu, jak i do obiektywnych okoliczności.
W Polsce nigdy nie mieliśmy nadmiaru dobrych projektów katalogowych. Przez dziesiątki lat budownictwo jednorodzinne traktowano jak niewygodny ideologicznie, choć chwilowo niezbędny margines. Nie stworzyliśmy nowoczesnego przemysłu budowlanego ani sensownego systemu finansowania. Nie powstał rynek oferujący gotowe do zamieszkania domy jednorodzinne. Nic więc dziwnego, że z projektami też nie jest najlepiej. Nie one jednak najskuteczniej zaśmieciły nasz krajobraz, lecz ich nieudolne, niefachowe przeróbki. Przykładów „poprawiania” typowych projektów jest mnóstwo. Zmiany w planie budynku bez uwzględnienia ich konsekwencji – konieczności zmiany kształtu dachu, podwyższenia wysokości kondygnacji, bez świadomości, że trzeba również zmienić schody, użycie zastępczych, innych niż w projekcie materiałów budowlanych, zmieniających parametry cieplne i wytrzymałościowe konstrukcji – to tylko kilka najbardziej charakterystycznych rodzajów „usprawnień”.
Czym się więc kierować dokonując wyboru projektu? Co trzeba wiedzieć i na co patrzeć, czytając opis techniczny i oglądając rysunki? Które miejsca w domu są szczególnie ważne?
♦ Przede wszystkim musimy mieć świadomość, że zakres zmian możliwych do przeprowadzenia w ramach gotowego projektu jest stosunkowo mały.
W szczególny sposób dotyczy to projektów niewielkich domów, które wykonywano starając się racjonalnie obniżyć koszt. W każdym domu wszystkie elementy w jakimś stopniu od siebie zależą – w małym domu zależą bardziej. Jest to naturalny efekt większego projektowego rygoru. Rozmawiając z projektantem o ewentualnych zmianach starajmy się zrozumieć jego punkt widzenia i argumentację. Projektantów zgadzających się bez zastrzeżeń na wszystkie nasze propozycje traktujmy nieufnie. Z twórczości opartej na zasadzie: „proszę bardzo, nie ma sprawy” jeszcze nigdy nic dobrego nie wyszło. Czasami powinniśmy sami pytać o konsekwencje proponowanych przez nas zmian.
♦ Pamiętajmy, że warunkiem „dostępności” domu jest względna łatwość jego wykonania. Szukajmy rozwiązań prostych.
Nie bójmy się, bo skromności formy z prostactwem pomylić nie sposób. Nieskomplikowana bryła, prosty, klarowny plan to oszczędność czasu w trakcie budowy, a więc i pieniędzy.
♦ Oglądając projekt zaczynajmy jego analizę od wyobrażenia sobie miejsca, w jakim stanie nasz dom. Zastanówmy się, czy nie będzie on jedynym „obcym” elementem wśród otaczającej go zabudowy. Taka wyróżniająca się forma jest ogromnie zobowiązująca i zwykle bardziej odpowiednia dla innej niż mieszkalna funkcji budynku. Tak więc z otoczenia naszego przyszłego domu bierzmy wszystko to, co inspirujące, sami w miarę możliwości jak najmniej w nie ingerując.
♦ Przeanalizujmy też naszą działkę. Dom, który na niej stanie, będzie miał swoją wewnętrzną organizację, pewien system zależności pomiędzy poszczególnymi częściami wnętrza, co w mniej lub bardziej jasny sposób wynika z rysunków katalogowego projektu. To, czego w katalogu nie sposób odnaleźć, a co jest równie ważne, to związek wnętrza domu z otaczającą przestrzenią zewnętrzną. Stawiając budynek na działce, dzielimy ją na kilka różnych stref, odmiennie usytuowanych względem zewnętrznego otoczenia działki. Strefy te mogą się stać naturalnym przedłużeniem stref wnętrza domu, powiększając je przestrzennie. W ten sposób mamy szansę wykorzystać racjonalnie podstawowy walor domu jednorodzinnego – własny teren. Warunkiem jest jednak wybór projektu, który uwzględnia wielkość działki oraz jej orientację.
Analizując orientację działki musimy brać pod uwagę zarówno usytuowanie dojazdu (ulicy) względem stron świata, jak i widokową atrakcyjność poszczególnych kierunków. Zawsze bowiem niektóre kadry warto wyeksponować, a inne zasłonić.
W podobny sposób orientujemy otoczenie budynku, nie pozwalając, by w ciągu dnia dom zacieniał nam taras czy ogród.
♦ Wybierając projekt myślmy nie tylko o tym, czy dany budynek zmieści się na działce. Starajmy się również rozważyć proporcje powierzchni zabudowanej do pozostałej części działki – to jeden ze składników odpowiedzi na pytanie: „Czy dom ma być parterowy, czy z piętrem?”
♦ Wszystko to są proste, podręcznikowe zasady (zawiera je również katalog „Dom Dostępny. 50 projektów domów jednorodzinnych. Praktyczny poradnik MURATORA dla budujących wiasny dom”). Nie zawsze jednak praktyka pozwala ściśle trzymać się tych zasad. Na przykad preferowane ze względu na słońce kierunki mogą być jednocześnie nieatrakcyjne pod względem widokowym.
W którą stronę obrócić wówczas uprzywilejowaną elewację? Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy rozważamy problem „dostępności” naszej działki. Jej fragmenty z zewnątrz łatwo dostępne, zarówno w sensie dosłownym, jak i widokowym, dobrze nadają się jedynie na powiązanie z reprezentacyną, oficjalną strefą budynku. Ta część działki łączy podjazd, garaż i wejście z ulicą, stanowiąc naturalne przedłużenie strefy publicznej. Nie zapewnia jednak równie potrzebnej izolacji, poczucia intymności i bezpieczeństwa.
Nasz stosunek do tego, co w domu bardziej publiczne, a co prywatne, co służy integracji, a co izolacji, jest sprawą zmienną, uwarunkowaną kulturowo. Charakterystyczne, że na przykład w tradycyjnej zabudowie wiejskiej „białą izbę” umieszczano od strony drogi, kuchnię zaś lokalizowano od strony podwórza.
Zwyczaj ten, sprzeczny z kanonem modernistycznym, przetrwał w wielu krajach, również w zabudowie miejskiej. Szukając rozwiązania optymalnego, staramy się zwykle dopasować plan budynku do sytuacji poprzez lustrzane odbicie projektu lub jego obrócenie. Zastanawiamy się, jak powinno być usytuowane wejście. Czy ma ono „patrzeć” na ulicę, na dom sąsiada (z reguły położony najbliżej), czy też na tył działki?. Wybieramy między całkiem różnymi schematami rozplanowania budynku. I w końcu gubimy się w zbyt dużej liczbie wariantów. Oczywiście dużo łatwiej jest dokonać wyboru, gdy orientacja działki jest korzystna, ale sytuacja taka w rzeczywistości nie zdarza się często.
Zdecydowana większość katalogowych projektów domów jednorodzinnych odpowiada jednak właśnie sytuacji korzystnej – i nie jest to przypadkowe. Do przeciętnych wyobrażeń o domu idealnym lepiej bowiem pasuje założenie, że na działkę wjeżdża się na przykład z północnego wschodu, a teren łagodnie opada na południowy zachód, otwierając piękny, szeroki widok na okolicę. Jednak banalne sytuacje często rodzą kiepską architekturę. To, co w niej najciekawsze, czerpie siłę z ograniczeń i trudności.
Wejścia szukamy zwykle w centralnej części budynku. Jego lokalizacja od strony szczytowej lub w narożniku wydłuża wewnętrzną komunikację i pasuje bardziej do wnętrz otwartych, jednoprzestrzennych.
Z usytuowaniem wejścia łączy się określony program użytkowy, ułożony zwykle według stałej sekwencji. Sposób, w jaki wracamy do domu lub witamy gości, przez swą powtarzalność, zmienia się w rytuał. Oglądając projekt warto jeszcze raz odtworzyć ten rytuał – na nasz użytek. Garaż, ganek, sień, szatnia, toaleta, schody, drzwi do kuchni i do salonu będą stanowić jego scenografię.