architektura

Domy w Danii

Domy w Danii

Podróżując przez Danię, każdy chyba musi ulec urokowi tego kraju. Każdego, kto jest wrażliwy na piękno, uderza dominująca tu prostota i skromność – dla przybysza z Polski wyraźna przede wszystkim w budownictwie. Większość domów wygląda tak, jakby mieszkały w nich krasnoludki . Są urocze: nadzwyczaj skromne, ale bardzo zadbane. I tak maleńkie, że giną w otaczającej je zieleni.

W Danii na każdym kroku widać dbałość o otoczenie. Trudno tu znaleźć jakąkolwiek brzydotę. Wszystko wydaje się (i jest) czyste i zadbane – od stad niena­gannie czystych krów, owiec i kóz, przez otoczenie zakładów przemysłowych, stacji benzynowych czy hurtowni, po maleńkie skraweczki zieleni przy do­mach mieszkalnych. Owe pobocza i miedze obsadzo­ne są rozmaitą roślinnością, która wprost kipi zmie­niającymi się barwami. Gdy przekwitną żółte forsy­cje i łososiowe pigwowce, miedze fioletowieją od bzów, potem zakwitają tu jaśminowce, a po nich – białe kule buldeneży.

Takie bogactwo pasów roślinnych, wyznaczających granice posiadłości czy dróg, musi być wynikiem przemyślanej i celowej działalności. Czegoś takiego w Polsce nie uświadczysz: miedza? – ot, trochę roz­jeżdżonej wozami trawy, czasem jakaś dzika grusza w granicy i to wszystko. A pobocza? – papiery, butel­ki, worki po nawozach, stare dziurawe wiadra i mied­nice, a w najlepszym razie – pokrzywy i łopiany.

Osiedle domów, z którego pochodzą zdjęcia, jest odle­gle 14 kilometrów od centrum Kopenhagi. Mieszkają tu mało i średnio zamożni ludzie, z których wielu – jak z dumą podkreślali – zbudowało swe domy wła­snymi rękami. Działki są maleńkie jak chustka do no­sa, a mimo to na każdej z nich mieści się i dom, który wystarcza rodzinie z dziećmi, i garaż, i jeszcze ogró­dek – przed domem i w podwórzu. Przemierzywszy dziesiątki uliczek nie znalazłam ogrodu przydomowego, który byłby choć trochę za­niedbany. Trawniki wystrzyżone, liście wymiecione, na krzewach ani jednej suchej gałązki. Domy małe i skromne aż do bólu, a jednak wszyscy mieszkańcy osiedla, z którymi rozmawiałam, podkreślali, że są z nich niezwykle dumni i zadowoleni. Kilku z nich, gdy dowiedzieli się, że chciałabym pokazać ich domy czytelnikom polskim, poprosiło: „Niech pani napisze, że mój dom zbudowałem własnymi rękami. Że jestem dumny ze swojego ogrodu. Wszystko w nim to także moje dzieło”.

Nowe domy buduje się z bardzo dobrym ociepleniem. Mogłam to sprawdzić dokładnie na jednej z nowych budów w prezentowanym osiedlu. W ścianie warstwowej z bloczków wapienno-piaskowych była ułożona izolacja z 15 cm wełny mineralnej. Wszystkie potencjalne mostki termiczne były bardzo starannie ocieplone od zewnętrznej strony. W warstwie elewacyjnej wypatrzyłam otwory wentylacyjne, które zapewnią wentylowanie ściany na wypadek zawilgocenia izolacji termicznej parą wodną z wnętrza domu. Gospodarzy nie było, ale o tym, do czego służą te otwory i którędy uciekałoby ciepło, gdyby nie staranne wykonawstwo, wiedział sąsiad budującej się rodziny. To efekt wieloletniej działalności państwa duńskiego na rzecz energooszczędności. Każdy tu wie nie tylko, że musi oszczędzać energię: wie też, jak to się robi.

Wiele domów z prezentowanego osiedla powstało w kryzysowych w Danii latach sześćdziesiątych, część jest jeszcze starsza. Większość domów trzeba było potem docieplać, ale dziś praktycznie nie ma takich, którym brak dostatecznej izolacji termicznej. W mo­dernizacji domów pomagały preferencyjne kredyty i ulgi na inwestycje energooszczędne; działania pań­stwa sprzyjały więc racjonalnemu gospodarowaniu energią. A energia w Danii jest bardzo droga. Nikt nie może tu uzyskać pozwolenia na ogrzewanie elek­tryczne, ponieważ z punktu widzenia krajowej go­spodarki energią byłoby to nieekonomiczne. Domy mieszkalne w centrach dużych miast ogrzewa się stosunkowo tanim ciepłem z elektrociepłowni, a w osiedlach podmiejskich i małych miasteczkach – gazem lub ropą, których cena jako nośnika energii jest podobna. Część gospodarstw jest zasilanych prądem elektrycznym, pochodzącym z jedynego bo­gactwa naturalnego Danii – wiatru. Wszędzie więc tam, gdzie wiatru wystarcza, kręcą się wiatraki.

Wiatraki stanowią jedyne dominanty w krajobrazie duńskim. Wszelkie obiekty przemysłowe, handlo­we, magazyny, stacje obsługi samochodów, hurtow­nie i oczywiście domy mieszkalne są zaprojektowa­ne i zbudowane z pokorą wobec piękna tego, co za­stano. Po prostu prawie ich nie widać. Nie ma też nigdzie zjawisk tak powszechnych na naszych polskich osiedlach, gdzie każdy nowy dom musi za­dziwiać świat i okolice – jeszcze wyższą niż u in­nych wieżyczką, bardziej połamanym dachem, wymyślniejszą attyką. Nie ma rozłożystych pseudo- dworków na działkach, na których bez trudu mieści się tylko komórka na łopatę i grabie, nie ma luste­rek na elewacjach, czy kaczorów Donaldów na ścia­nach wiejskich domów. Wszystko, co w Danii moż­na zobaczyć z okien samochodu, wydaje się być ta­kie, jak pan Bóg przykazał: naturalne, proste i ani na jotę ponad stan.

Krajobraz Danii – zarówno wiejskiej, jak i w miastach i na przedmieściach – jest dla mnie najlepszą ilustra­cją zasady, której na wykładach z architektury na warszawskiej „lądówce” uczył profesor Stanisław Marzyński. Gdy opowiadał o arcydziełach architektury światowej, zwykł mawiać: „Ale proszę Państwa, żeby­ście zawsze pamiętali o tym, że najlepsza architektu­ra jest zawsze gorsza od wspaniałości przyrody, a naj­prawdziwsze dzieło architektoniczne – brzydsze od krzywego drzewa, które co wiosny odradza się do no­wego życia. Nie zapomnijcie o tym, kiedy wyszedłszy z murów tej uczelni zaczniecie projektować i budo­wać”.

Taksówkarza, który był też moim przewodnikiem po osiedlu kopenhaskich domów dostępnych, zagadnęłam o jego własny dom. Okazało się, że zbudował go niety­powo jak na Duńczyka, bo za gotówkę, z pieniędzy zarobionych w Australii, gdzie przez trzy lata był ma­larzem pokojowym. Budował dom samodzielnie, przez około rok. Przedtem przygotowywał się kilka miesięcy do tego budowania, ucząc się między innymi zasad ocieplania i wentylowania ścian, izolowania domu od wilgoci i prowadzenia instalacji. „Mojego domu nie da się zaliczyć do dostępnych” – powiedział wysłuchawszy opowiadania o i o naszym konkursie na mały dom dla młodej rodziny. „Jest za duży, niewielu Duńczyków może so­bie na taki pozwolić. Kiedy drugi z moich synów wy­prowadzi się »na swoje«, będę musiał dom sprzedać i kupić sobie mniejszy.” Dom mego przewodnika ma 150 m2.

U państwa Zanussich

U państwa Zanussich

Przy pełnej uroku uliczce stoi przedwojenna kamienica. Jedno z mieszkań zajmują Państwo Zanussi. Wnętrze zaprojektowane przez profesjonalistów, zrealizowane 18 lat temu, nabrało pewnej patyny.

Kamienica ocalała w czasie ostat­niej wojny, ale zamieszkali w niej nowi lokatorzy. Stała się siedli­skiem przypadkowych ludzi, któ­rzy nie dbali o niszczejący budy­nek. W latach siedemdziesiątych pojawiła się możliwość odkupienia bezpańskich, zdegradowanych do­mów, w których śmiesznie niskie czynsze nie starczały na podstawo­we remonty dachów, rynien, insta­lacji, stolarki, klatek schodowych, elewacji. Jedynym ratunkiem było przekazanie ich w prywatne ręce.

Oczywiście z całą spuścizną. No­wych właścicieli czekał bowiem nie tylko kosztowny kapitalny re­mont od piwnic po dach, lecz tak­że kupno mieszkań dla dotychcza­sowych lokatorów z kwaterunku. Pokonując wyżej wymienione trud­ności Państwo Zanussi stali się właścicielami piętra i poddasza starej kamienicy. Mieszka tu teraz trzyosobowa rodzina i pies. Zadba­ne wejście do domu ozdobione jest zawsze zielonymi ognikami – krze­wami o szkarłatnych i pomarań­czowych owocach. W oknach zain­stalowano kraty, zaprojektowane tak, aby jak najmniej raziły i har­monizowały z balustradą balkonową.

Mieszkanie dwupokoleniowe

Projekt adaptacji domu został wy­konany przez architektów Annę Chmurę i Stanisława Sołtyka. Pro­jektanci musieli uwzględnić kilka sprzecznych funkcji. Trzeba było połączyć formułę domu otwartego z możliwością wykonywania pracy twórczej przez pana domu, Krzysz­tofa Zanussiego, a przy tym usza­nować potrzeby najstarszego członka rodziny, słowem – uwzględnić potrzeby rodziny dwupokoleniowej. Pokój mamy z niezależną łazienką jest usytuowany tak, by nie za­kłócać jej spokoju, ale jednocze­śnie nie wykluczać z życia rodzin­nego i towarzyskiego tej niezwy­kle aktywnej i pogodnej osoby. W mieszkaniu są też dwa gabinety do pracy dla pana domu oraz dwa salony – w tym na piętrze odbywa­ją się bardziej kameralne przyjęcia.

■ Układ funkcjonalny

Wąskie drewniane schody klatki schodowej o ścianach w tonacji zgaszonej zieleni, zawieszone obrazami nie dla amatorów aukcji, prowadzą na pierwsze piętro. Na półpiętrach stoją fotele i bukiety suszonych kwiatów. Pierwsza kondygnacja mieszkania to salon, niewielka otwarta kuch­nia, pokój matki reżysera oraz gabinet, w którym przyjmuje się interesantów . Schody, utrzymane w tej samej to­nacji i charakterze, prowadzą na poddasze. Jego otwarta przestrzeń dzieli się na salon z ogromną skórzaną kanapą przed kominkiem II, miejsce pracy (tak zwany drugi gabinet) oraz minikuchenkę  z małym zlewozmywakiem, ku­chenką elektryczną i lodówką – po­mieszczenie to jest niezbędne pod­czas wizyt gości na górze. Wydzie­lone zostały tylko pomieszczenia niewielkiej sypialni i łazienki. Wą­ski taras, pełen różnorodnych ro­ślin, jest naturalnym łącznikiem z zielenią ulicy.

■ Dwa gabinety

Mają swoje uzasadnienie dwa ga­binety reżysera różniące się funkcją. Jeden z nich jest otwarty dla przychodzących z zewnątrz, drugi – na górze – służy do pracy indy­widualnej, wymagającej izolacji i skupienia.

Ciekawie rozwiązano dolny gabi­net. We wnętrzu tym dominuje motyw kola. Aby zaakcentować kształt pomieszczenia, na suficie umieszczono okrągły plafon. Biur­ko z zaokrąglonym blatem wzmac­nia ten efekt.
Obok półek z książkami zaprojektowano niewielkie wnęki, w któ­rych są gromadzone liczne trofea i nagrody filmowe oraz podarun­ki od przyjaciół i ekip filmowych z różnych stron świata. Właści­wie cały dom jest nimi zasypany. Potęguje to jeszcze wyczuwalną tu wszędzie atmosferę ciepła i pogody.

■ Dolna kondygnacja

Cała dolna kondygnacja mieszka­nia – poza okrągłym gabinetem –    nosi cechy polskiego salonu in­teligenckiego, wzbogaconego ar­tystycznymi akcentami. W pokoju starszej pani stoi oryginalny, okrągły ceramiczny piec, w któ­rym nadal się pali To unikato­we dzieło sztuki, ręcznie wykona­ne i zdobione przez panią domu – malarkę Elżbietę Grocholską, przedstawia scenę myśliwską. Pokój starszej Pani utrzymano w ulubionych przez nią tonacjach zieleni. Zaskakujący cudowny piec kaflowy i „wieczny obraz” w du­żej otwartej jadalni indywiduali­zują wnętrze. Piec jest dziełem skończonym, natomiast obraz – ogromne płótno dominujące w jadalni – jest wciąż zmieniany: przemalowywany, domalowywany przez autorkę, Elżbietę Grochol­ską. Dzieje się tak co najmniej dwa razy w roku z okazji specjal­nych okoliczności rodzinnych. Zwykle są to urodziny lub Boże Narodzenie.

W jadalni z meblami gdańskimi dominuje duży ciężki stół na kil­kanaście osób. Oprócz tego stoi tam szafa gdańska, używana jako kredens. Liczne krzesła obite skórą oraz wsuwane jeden w drugi stoliki są przygotowane na wi­zytę większej liczby osób. Nie brak ich w tym gościnnym domu – projektanci musieli wziąć to pod uwagę.

■ Poddasze

Górę potraktowano bardziej rygory­stycznie. Podporządkowano ją wszechobecnym skosom. Sko­śne są belki stropowe, deski na drzwiach i ścianach w łazience, a także na fragmentach ścian w po­koju. Przyjęto zasadę, że drewno stare – a więc stropy i słupy – jest bejcowane na ciemno, nowe zaś (w łazience, minikuchence, sypialni, gabinecie) pozostaje jasne. Całe wnętrze rozjaśnia bardzo długa, złocistobeżowa skórzana kanapa, przywieziona z Włoch. Podłogę wyłożono jednolitą białoszarą wełnianą wykładziną, dochodzącą aż pod obmurowanie otynkowanego, białego, sięgające­go stropu kominka.

■ Zmiany

Dom wymagał generalnego remon­tu, wymieniono więc w nim całą instalację elektryczną, przewody kanalizacyjne, całą instalację sani­tarną. Położono nowe tynki i pod­łogi. Zmieniono pierwotny podział wnętrza. Wyburzono niektóre ścia­ny, niektóre dobudowano. Z dawne­go tarasu powstała kuchnia na dol­nej kondygnacji. Dokonano zupeł­nie innego podziału strychu. Odsło­nięto przykryte szalówką belki stropów. Zastosowano naturalne materiały i surowce odpowiedniej jakości, dobre gatunki drewna, farb i tynki sztablaturowe. Wiele uwagi poświęcono detalowi. Specjalnie zaprojektowano jeden z grzejni­ków, klamki. W łazience zain­stalowano nietypowe baterie.

■ Mieszkanie szyte na miarę

Ten dom, a właściwie jego wnę­trze, dobrze się starzeje. Atmosfe­rze podporządkowały się meble, sprowadzone przez projektantów z Włoch – zarobił na nie film „Z dalekiego kraju”. Sprowadzone również z Włoch baterie i porcelana łazienkowa wytrzymały nad po­dziw próbę czasu. Z nie ukrywaną satysfakcją Pani domu wyznaje, że przez 18 lat nie wymieniono ani jednej uszczelki, nie wykonywano żadnych napraw hydraulicznych. Ani mieszkańcy, ani projektanci nie widzą żadnych mankamentów w aranżacji wnętrza tego domu. Funkcjonuje on w takiej strukturze od 1978 roku, kiedy to w prowa­dzonym od samego początku do­mowym dzienniku gości zanoto­wano pierwsze nocowanie. Ten sukces to efekt zlecenia pro­jektu zaprzyjaźnionemu architektowi, dobrze znającemu rodzinne zwyczaje.

Trzeba dodać, że w czasie realizacji projektu ar­chitekci bezustannie nadzorowali przebieg prac budowlanych. Zwracali uwagę na szczegóły wy­konawstwa. Mieli możliwość ko­rekt, gdy pewne pomysły się nie sprawdzały. Na przykład pierw­szy projekt kominka, zbyt ozdob­nego, nie znalazł uznania pana domu. Został zaprojektowany prostszy, o formie podkreślającej prostotę aranżacji poddasza. W efekcie wszyscy są zadowole­ni, czego dowodem jest trwająca nadal przyjaźń. Mieszkanie, jak twierdzi architekt Anna Chmura, jest szyte na miarę. Niepotrzebne były żadne kompromisy. Tak się szczęśliwie złożyło, że panowała jednomyślność co do funkcji i stylu.

Wnętrze – zaprojektowane przez profesjonalistów, zrealizowane 18 lat temu – nabrało pewnej pa­tyny, ale uniknęło chaosu. Przyby­wa mu z czasem drobnych dekora­cyjnych przedmiotów – jak na przykład rzeźba Igora Mitoraja, wspaniałego artysty polskiego (niestety bardziej znanego za gra­nicą niż w Polsce) czy zabawny porcelanowy podgłówek przywie­ziony z Chin – które czasem zmie­niają swoje miejsce. Tworzą wciąż nowe fragmenty scenografii. To wnętrze – tak jak każde – ulega czasowi, ale trzeba przyznać – sta­rzeje się dobrze. Czuje się w tym domu bezpieczeństwo, jakie daje życie w zgodzie z tradycją.

Jak oglądać projekty

Jak oglądać projekty

Wszyscy mamy jakieś mniej lub bardziej uświadomione wyobrażenie naszego idealnego domu, jego architektonicznego charakteru i atmosfery panującej we wnętrzu. W pamięci przechowujemy obrazy budynków lub ich fragmentów, które kiedyś zobaczyliśmy i szczególnie nam się spodobały. Nie zawsze jednak potrafimy powiedzieć dlaczego chcemy, aby „u nas było podobnie”.

Wśród zapamiętanych domów są też takie, które stanowią nasz model negatywny. Poczuliśmy do nich niechęć, czasem nawet awersję, często z powodów dla nas oczywistych, chociaż trudnych do wytłumaczenia.

Mamy własne opinie i przesądy. Pró­bujemy racjonalizować sprawy tak ulotne i niejednoznaczne, jak prze­strzeń domu czy piękno jego pro­porcji. Z drugiej strony, w kwestii konkretnych rozwiązań użytko­wych, funkcji poszczególnych po­mieszczeń, materiałów budowla­nych, instalacji czy technologii, czę­sto kierujemy się uprzedzeniami. Nasze preferencje są efektem prze­czytanych lub zasłyszanych wy­rywkowych opinii. Ze zrozumia­łych względów dużo rzadziej wyni­kają z fachowej wiedzy. To one jednak, wraz z przekonaniem 0  możliwości bezkonfliktowej i względnie łatwej ich realizacji, składają się na idealny wizerunek naszego przyszłego domu. Wyobrażenie o naszym domu kon­frontujemy z rzeczywistością pod­czas pierwszych spotkań z archi­tektem lub przeglądając katalogi typowych projektów. Konfrontacja ta często bywa dość bolesna. Oka­zuje się bowiem, że nie istnieje projekt idealnego domu, pasujący do naszej sytuacji, że nasze prefe­rencje i oczekiwania są często względem siebie sprzeczne i nie tworzą spójnej całości. Jednocze­śnie uświadamiamy sobie istnienie wielu obiektywnych ograniczeń, wynikających na przykład z wy­miarów i kształtu naszej działki lub choćby z tak banalnej przyczy­ny, jak to, że dysponujemy ograni­czonymi środkami finansowymi. Zmuszeni jesteśmy pójść na liczne kompromisy.

Jeśli zleciliśmy wykonanie dla nas indywidualnego projektu domu, musimy przejść uproszczony kurs projektowania, poznać podstawo­we pojęcia i język, którym posłu­guje się projektant. Tylko wtedy efekt może w pełni usatysfakcjo­nować obie strony. Testem na sku­teczność tej nauki jest pierwsza faza projektu: koncepcja – stopień jej zrozumienia i akcep­tacji.

Gdy wybieramy gotowy, powta­rzalny projekt, sytuacja jest prost­sza, ale zarazem – trudniejsza. Prostsza, bo unikamy ryzyka zwią­zanego z tworzeniem prototypu wybieramy istniejący produkt. Trudniejsza, bo nasz wybór w ca­łości musi być kompromisem, zgo­dą na rozwiązanie, które zazwy­czaj nie w pełni pasuje zarówno do naszych subiektywnych wy­obrażeń o domu, jak i do obiek­tywnych okoliczności.

W Polsce nigdy nie mieliśmy nad­miaru dobrych projektów katalogo­wych. Przez dziesiątki lat budow­nictwo jednorodzinne traktowano jak niewygodny ideologicznie, choć chwilowo niezbędny margines. Nie stworzyliśmy nowoczesnego prze­mysłu budowlanego ani sensowne­go systemu finansowania. Nie po­wstał rynek oferujący gotowe do zamieszkania domy jednorodzinne. Nic więc dziwnego, że z projektami też nie jest najlepiej. Nie one jed­nak najskuteczniej zaśmieciły nasz krajobraz, lecz ich nieudolne, nie­fachowe przeróbki. Przykładów „poprawiania” typo­wych projektów jest mnóstwo. Zmiany w planie budynku bez uwzględnienia ich konsekwencji – konieczności zmiany kształtu da­chu, podwyższenia wysokości kon­dygnacji, bez świadomości, że trze­ba również zmienić schody, użycie zastępczych, innych niż w projek­cie materiałów budowlanych, zmieniających parametry cieplne i wytrzymałościowe konstrukcji – to tylko kilka najbardziej charak­terystycznych rodzajów „uspraw­nień”.

Przed samowolą budowlaną pro­jekty chroni dziś obowiązujące od niedawna prawo budowlane. Jed­nak na zmianę nawyków, wzrost kultury budowania i wyższe po­trzeby estetyczne całego społe­czeństwa przyjdzie chyba jeszcze trochę zaczekać.
Czym się więc kierować doko­nując wyboru projektu? Co trzeba wiedzieć i na co pa­trzeć, czytając opis tech­niczny i oglądając rysunki? Które miejsca w domu są szczególnie ważne?

♦       Przede wszystkim musimy mieć świadomość, że zakres zmian moż­liwych do przeprowadzenia w ra­mach gotowego projektu jest sto­sunkowo mały.

W szczególny sposób dotyczy to projektów niewielkich domów, któ­re wykonywano starając się racjo­nalnie obniżyć koszt. W każdym domu wszystkie elementy w jakimś stopniu od siebie zależą – w ma­łym domu zależą bardziej. Jest to naturalny efekt większego projek­towego rygoru. Rozmawiając z projektantem o ewentualnych zmianach staraj­my się zrozumieć jego punkt wi­dzenia i argumentację. Projektan­tów zgadzających się bez zastrze­żeń na wszystkie nasze propozycje traktujmy nieufnie. Z twórczości opartej na zasadzie: „proszę bar­dzo, nie ma sprawy” jeszcze nigdy nic dobrego nie wyszło. Czasami powinniśmy sami pytać o konsek­wencje proponowanych przez nas zmian.

♦       Pamiętajmy, że warunkiem „do­stępności” domu jest względna ła­twość jego wykonania. Szukajmy rozwiązań prostych.

Nie bójmy się, bo skromności for­my z prostactwem pomylić nie spo­sób. Nieskomplikowana bryła, pro­sty, klarowny plan to oszczędność czasu w trakcie budowy, a więc i pieniędzy.

♦       Oglądając projekt zaczynajmy jego analizę od wyobrażenia sobie miejsca, w jakim stanie nasz dom. Zastanówmy się, czy nie będzie on jedynym „obcym” elementem wśród otaczającej go zabudowy. Taka wyróżniająca się forma jest ogromnie zobowiązująca i zwykle bardziej odpowiednia dla innej niż mieszkalna funkcji budynku. Tak więc z otoczenia naszego przyszłego domu bierzmy wszyst­ko to, co inspirujące, sami w mia­rę możliwości jak najmniej w nie ingerując.

♦       Przeanalizujmy też naszą dział­kę. Dom, który na niej stanie, bę­dzie miał swoją wewnętrzną orga­nizację, pewien system zależności pomiędzy poszczególnymi częścia­mi wnętrza, co w mniej lub bar­dziej jasny sposób wynika z rysun­ków katalogowego projektu. To, czego w katalogu nie sposób odna­leźć, a co jest równie ważne, to związek wnętrza domu z otaczają­cą przestrzenią zewnętrzną. Sta­wiając budynek na działce, dzieli­my ją na kilka różnych stref, od­miennie usytuowanych względem zewnętrznego otoczenia działki. Strefy te mogą się stać naturalnym przedłużeniem stref wnętrza do­mu, powiększając je przestrzennie. W ten sposób mamy szansę wyko­rzystać racjonalnie podstawowy walor domu jednorodzinnego – własny teren. Warunkiem jest jednak wybór projektu, który uwzględnia wielkość działki oraz jej orientację.

Analizując orientację działki musi­my brać pod uwagę zarówno usy­tuowanie dojazdu (ulicy) względem stron świata, jak i widokową atrak­cyjność poszczególnych kierunków. Zawsze bowiem niektóre kadry warto wyeksponować, a inne za­słonić.

Pamiętajmy też, że nasz dom powinien być poprawnie zoriento­wany względem stron świata. Za­pewni to odpowiednie naturalne oświetlenie poszczególnych po­mieszczeń (zależnie od ich funkcji) i pozwoli oszczędniej gospodaro­wać energią. Ta, właściwa dla na­szej szerokości geograficznej, po­goń za słońcem łączy się tutaj z za­łożeniem, że zależnie od pory dnia z różną intensywnością używamy poszczególnych części mieszkania.

W podobny sposób orientujemy otoczenie budynku, nie pozwala­jąc, by w ciągu dnia dom zacieniał nam taras czy ogród.

♦       Wybierając projekt myślmy nie tylko o tym, czy dany budynek zmieści się na działce. Starajmy się również rozważyć proporcje po­wierzchni zabudowanej do pozo­stałej części działki – to jeden ze składników odpowiedzi na pyta­nie: „Czy dom ma być parterowy, czy z piętrem?”

♦       Wszystko to są proste, pod­ręcznikowe zasady (zawiera je również katalog „Dom Dostępny. 50 projektów domów jednorodzin­nych. Praktyczny poradnik MURA­TORA dla budujących wiasny dom”). Nie zawsze jednak praktyka po­zwala ściśle trzymać się tych za­sad. Na przykad preferowane ze względu na słońce kierunki mogą być jednocześnie nieatrakcyjne pod względem widokowym.

W którą stronę obrócić wówczas uprzywilejowaną elewację? Spra­wa komplikuje się jeszcze bar­dziej, gdy rozważamy problem „dostępności” naszej działki. Jej fragmenty z zewnątrz łatwo do­stępne, zarówno w sensie dosłow­nym, jak i widokowym, dobrze nadają się jedynie na powiązanie z reprezentacyną, oficjalną strefą budynku. Ta część działki łączy podjazd, garaż i wejście z ulicą, stanowiąc naturalne przedłużenie strefy publicznej. Nie zapewnia jednak równie potrzebnej izolacji, poczucia intymności i bezpieczeń­stwa.

 

Nasz stosunek do tego, co w domu bardziej publiczne, a co prywatne, co służy integracji, a co izolacji, jest sprawą zmienną, uwarunkowa­ną kulturowo. Charakterystyczne, że na przykład w tradycyjnej zabu­dowie wiejskiej „białą izbę” umieszczano od strony drogi, kuch­nię zaś lokalizowano od strony po­dwórza.

Zwyczaj ten, sprzeczny z kanonem modernistycznym, przetrwał w wielu krajach, również w zabudowie miejskiej. Szukając rozwiązania optymalne­go, staramy się zwykle dopasować plan budynku do sytuacji poprzez lustrzane odbicie projektu lub jego obrócenie. Zastanawiamy się, jak powinno być usytuowane wejście. Czy ma ono „patrzeć” na ulicę, na dom sąsiada (z reguły położony najbliżej), czy też na tył działki?. Wybieramy między całkiem różny­mi schematami rozplanowania bu­dynku. I w końcu gubimy się w zbyt dużej liczbie wariantów. Oczywiście dużo łatwiej jest do­konać wyboru, gdy orientacja działki jest korzystna, ale sytu­acja taka w rzeczywistości nie zdarza się często.

Zdecydowana większość katalogowych projek­tów domów jednorodzinnych od­powiada jednak właśnie sytuacji korzystnej – i nie jest to przypad­kowe. Do przeciętnych wyobrażeń o domu idealnym lepiej bowiem pasuje założenie, że na działkę wjeżdża się na przykład z północ­nego wschodu, a teren łagodnie opada na południowy zachód, otwierając piękny, szeroki widok na okolicę. Jednak banalne sytu­acje często rodzą kiepską archi­tekturę. To, co w niej najciekaw­sze, czerpie siłę z ograniczeń i trudności.

Pamiętajmy, że jednym z najważ­niejszych miejsc w domu, kluczem do oceny oglądanych propozycji projektowych, jest wejście do bu­dynku. Od niego powinniśmy roz­poczynać poznawanie kolejnych projektów tak, jak to się dzieje, gdy po raz pierwszy zwiedzamy nowo poznany dom. Wejście sta­nowi jego wizytówkę, jest jego rdzeniem. Od sposobu, w jaki zo­stało rozwiązane, zależy usytu­owanie wszystkich pozostałych, ważnych elementów wnętrza bu­dynku.

Wejścia szukamy zwykle w cen­tralnej części budynku. Jego lokali­zacja od strony szczytowej lub w narożniku wydłuża wewnętrzną komunikację i pasuje bardziej do wnętrz otwartych, jednoprzestrzennych.

Z usytuowaniem wejścia łączy się określony program użytkowy, uło­żony zwykle według stałej sekwencji. Sposób, w jaki wracamy do domu lub witamy gości, przez swą powtarzalność, zmienia się w rytuał. Oglądając projekt warto jeszcze raz odtworzyć ten rytuał – na nasz użytek. Garaż, ganek, sień, szatnia, toaleta, schody, drzwi do kuchni i do salonu będą stanowić jego scenografię.